podniesinska
A A A

O Podniesińskiej

 

 

Katarzyna Podniesińska,

członek Związku Polskich Artystów Plastyków oraz Stowarzyszenia
Pastelistów Polskich. Dyplom w Instytucie Historii Sztuki
Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kustosz Muzeum Narodowego
w Krakowie, w Dziale Grafiki. Udział w ponad sześćdziesięciu
wystawach zbiorowych oraz ponad czterdziestu prezentacjach
indywidualnych. Prace artystki znajdują się w wielu galeriach i kolekcjach
prywatnych w kraju i za granicą.


Wyróżnienia: im. Marii Ritter na II Międzynarodowym Biennale
Pasteli Nowy Sącz 2004 oraz na Krakowskim Salonie Zimowym
2005. Pierwsza Nagroda w Konkursie 125 Rocznica Koronacji Cudownego
Obrazu Matki Bożej „Pani Krakowa”, ogłoszonym przez
Ojców Karmelitów „Na Piasku” w Krakowie w 2008 roku.
Na Wydziale Sztuki Politechniki Radomskiej powstała praca
magisterska Małgorzaty Derlety „Malarstwo pastelowe Katarzyny
Podniesińskiej” pisana pod kierunkiem dr Tamary Książek
(47/2009).


Artystka wspiera od lat akcje charytatywne. Przekazała prace
m.in. na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, Fundacji
Sue Ryder, Rotary Klub Kraków, Caritasu oraz Polish Orphans
Charity Fundation Toronto w Kanadzie.

 

 

 

 

Radość tworzenia

Wywiad przeprowadzony z okazji 15-to lecia pracy twórczej artystki przez Dyrektor Ośrodka Kultury i Sztuki „Resursa Obywatelska” w Radomiu Renatę Metzger.


Renata Metzger: Która to już Pani wystawa?


Katarzyna Podniesińska: Trudno powiedzieć. Sporo wystawiam, czasem
nawet zastanawiam się, czy nie za często. Oczywiście z jednej
strony bardzo mnie cieszy, że galerie chcą pokazywać moje prace, że
na wystawy przychodzi coraz więcej osób. Z drugiej strony, każda prezentacja
to dla mnie ogromne przeżycie, emocje, dużo przygotowań.
Bardzo wspiera mnie w tym mój tata. Nie pozwala spocząć na laurach.
Gdyby to tylko od niego zależało, wystaw byłoby dużo więcej.


RM: Na pewno pamięta jednak Pani pierwszą wystawę w 1995 roku w Krakowie,
w Stowarzyszeniu Historyków Sztuki.


KP: Na wystawę przyszło mnóstwo osób. Dla części z nich, choć znaliśmy
się, było zaskoczeniem, że maluję. Wystawa okazała się sukcesem.
Wtedy zdecydowałam, że dalej pójdę tą drogą.


RM: Wystawy indywidualne prawie co roku, udział w prezentacjach zbiorowych,
galerie w Krakowie, Radomiu, Warszawie, Poznaniu i w wielu innych
miastach…


KP: Rzeczywiście, na początku wystaw było sporo, w samym roku 1997
miałam pięć prezentacji indywidualnych. Obecnie – jedna, dwie wystawy
indywidualne rocznie i kilka zbiorowych. Wszystkie dokładnie
planuję z dużym wyprzedzeniem.


RM: Na Pani obrazach widać wiejskie pejzaże, a z miast najczęściej Kraków
i Radom. Krakowem zachwycają się wszyscy, ale dlaczego Radom? Na dodatek
na Pani radomskich widokach miasto jest o wiele ładniejsze od tego,
jakie oglądamy na co dzień.


KP: Celowo maluję Radom nieco ładniejszy. To moje miejsce urodzenia,
dzieciństwa i młodości. Spędziłam tu lata, które w życiu każdego
człowieka są ważne i pozostają na długo w pamięci. Młodość jest także
czasem marzeń, kiedy świat widzi się przez różowe okulary i wszystko
jest jeszcze możliwe. Chociaż opuściłam Radom, wyjechałam na
studia, a potem zamieszkałam w Krakowie, nadal część mojego serca
tutaj pozostała. Zresztą często tu bywam. Mam rodzinę, znajomych.
Oczywiście nie jest tak, że nie dostrzegam wad Radomia. Kiedyś pozwoliłam
sobie nawet na żart – namalowałam Rynek, a na nim pasącą
się czerwoną krowę. To było takie rustykalne nawiązanie, mam nadzieję,
że nie nazbyt złośliwe. Rodzaj urozmaicenia dla naszego dosyć
przygnębiającego Starego Miasta. Radom nie jest duży, ale ma swoją
- właśnie taką - niepowtarzalną specyfikę. Jest miastem kontrastów.
Obok siebie występują bieda i bogactwo, piękno i tandeta. Ale tak
możemy mówić między sobą my, radomianie, na zewnątrz warto pokazywać
słoneczne strony miasta.


RM: Zasługuje Pani na tytuł ambasadora Radomia. Obrazy z naszym
upiększonym miastem wędrują bowiem po Polsce i świecie. Kilka Pani prac
zostało wydanych w formie pocztówek bożonarodzeniowych przez Urząd
Miasta. Magistrat, uczelnie, firmy kupują na prezenty Pani zaczarowane
widoki Radomia. W ten sposób Pani obrazy dotarły do Jana Pawła II, Benedykta
XVI, premierów, ministrów i innych prominentnych osób.


KP: Z tym ambasadorem to duża przesada, chociaż bardzo mi miło, że
moje obrazy wędrują po całym świecie, podobają się i znajdują wielu
amatorów.


RM: Twórców pokazujących Radom w taki nietypowy sposób jak Pani jest
niewielu. Zainteresowanie Pani radomskimi widokami jest więc zrozumiałe.
Okazuje się jednak, że w Krakowie, gdzie przecież artystów jest całe
mnóstwo, a malujących Kraków można by liczyć chyba na setki, Pani prace
także robią wrażenie. Pani obraz ukazujący Wawel został kupiony przez
Prezydenta Krakowa z zamiarem podarowania George’owi W. Bushowi.


KP: To było w 2003 roku. Faktycznie, obraz został zakupiony, ale do
prezydenta nie dotarł. Jak podawały media w ostatniej chwili, Jacek
Majchrowski nie znalazł się w gronie dostojników polskich witających
prezydenta Stanów Zjednoczonych i z tego powodu obraz został w
Polsce. Wiem z prasy, że były pomysły, aby wystawić go na aukcję
w celu charytatywnym. Oczywiście bardzo się cieszę, że właśnie mój obraz
został wybrany.


RM: Myślę, że to dlatego, że Pani prace są takie pogodne. Nawet gdy na
obrazach zima, jesień, to i tak nad Pani pracami unosi się jakby lekki majowy
nastrój, i jeszcze ta bajkowość… Każdy chciałby znaleźć się w środku
takiego zaczarowanego świata. Mam wrażenie, że Pani, malując, odpoczywa.
A gdzie stara prawda, że prawdziwy artysta tworzy w bólach?


KP: Akt twórczy jest głębokim przeżyciem, sądzę, że termin „tworzenie
w bólach” jest często nadużywany. Może niektórzy artyści faktycznie,
tworząc, cierpią, ale chyba nie jest to aż tak powszechne, jak zwykło
się uważać. Ja w każdym razie, malując, nie męczę się. Tworzę dla
przyjemności, chociaż oczywiście jest to ciężka praca, wymaga koncentracji
i skupienia. Łączę ją z wolnością tworzenia, lekkością myśli
i ręki. Sztuka nie jest moim źródłem utrzymania, przynajmniej nie podstawowym,
więc malując, nie sugeruję się gustami innych, modą czy
opinią środowiska, nawet na poziomie podświadomości. Stoję z boku,
jestem niezależna. Nie muszę być nowoczesna. Teraz w pełni to doceniam.


RM: Dopiero teraz?


KP: Był taki okres, gdy miałam kompleksy odnośnie swojej twórczości.
Próbowałam się przecież bezskutecznie dostać na Akademię Sztuk
Pięknych. Ostatecznie skończyłam historię sztuki. Przez pewien czas
tkwiło jednak we mnie przekonanie, że czegoś mi brak, że prawdziwy
artysta to taki po studiach, na których można nauczyć się dobrego
warsztatu i dostąpić wiedzy wyższego rzędu. Teraz wyzbyłam się
kompleksów, cieszę się z mojego zawodu. Tak jest lepiej.


RM: Czy to dlatego miała Pani swoją pierwszą indywidualną wystawę dopiero
w 1995 roku?


KP: Trochę pewnie tak, ale też były małe dzieci, a ja pracowałam
w Muzeum. Nie miałam czasu i pomysłu na sztukę. Malowałam, lecz bardziej
dla siebie, miałam obawy przed pokazaniem obrazów w szerszym
gronie.


RM: Kiedyś nie było Akademii, a sztuki uczono się jak każdego innego
rzemiosła, od starszego, doświadczonego mistrza. Pani przeszła właśnie
taką, nieco archaiczną edukację. Rysunku i malarstwa uczył Panią stryj
Jędrzej Krysiński, absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, uczeń
Karola Tichego i Władysława Skoczylasa.


KP: Tak, uważam, że mam dobre podstawy klasycznego rysunku i malarstwa.
Uczono mnie rzeczy, których dzisiaj nikt nie pamięta. Zresztą
jako dziecko lubiłam rysować i malować, to była moja ulubiona forma
rozrywki. Dostrzegł to stryjek i bardzo we mnie wierzył. Te lekcje były
bardziej zabawą niż nauką. Nie było określonych godzin i przymusu,
ale przyjemność i mądre wymaganie, sięganie w głąb siebie, próbowanie
i odkrywanie, eksperymentowanie. Stryj nauczył mnie patrzenia
na sztukę. Był mądrym pedagogiem i wielkim człowiekiem. Jego
twórczość była, jakbyśmy to dziś ujęli, tradycyjna. Pewnie dlatego i ja
nie ulegam fascynacjom awangardowym. Mam do nich duży dystans
i uważam, że pewne sprawy są nieprzemijające.


RM: „Muzeum wg Herberta”, „Lustro”, „O cnocie” czy „O tradycji” to tytuły
niektórych Pani nowszych prac, z 2008 roku. Naprowadzają one nas na
ślad Pani inspiracji. Ale skąd poza poezją czerpie Pani natchnienie? Całe
serie obrazów: „pejzaże bajkowe”, „fructuaria”, „rozmowy”, inne zaludnione
postaciami nie z tego świata, stworami jak z kolorowych snów i krainy
dzieciństwa. Skąd to wszystko?


KP: Z wyobraźni. Pomysły, skojarzenia przychodzą i odchodzą, jak
w życiu. Są wynikiem przemyśleń, dojrzewania pewnych idei, świadectwem
czasu. Niekiedy coś pojawia się przez przypadek, zbieg okoliczności.
Poza tym w moich pracach jest dużo symboliki.


RM: Widać jednak, jak zmieniają się Pani prace w czasie. Pojawiają się
nowe tematy, barwy, wzbogaca się warsztat. Dokąd to zaprowadzi?


KP: Najpierw była sucha pastel i papier, barwy – z perspektywy tak oceniam
– nieco nieśmiałe, niepewne, a tematycznie – klasyka – kwiatowe
kompozycje, martwe natury, pejzaż. Potem kolory nabierały intensywności,
sięgnęłam po akryl, nakładałam kolejne warstwy coraz odważniej,
pogłębiała się perspektywa, mocniejsze też były środki wyrazowe,
zaczęłam stosować, frottage, szablon, przetarcia, odciskanie – jak w druku
– na przykład wzoru koronki. A jak będzie za jakiś czas, zobaczymy.

 

Katarzyna Podniesińska | Utwórz swoją wizytówkę